Jakiś czas temu wyjechałam
do Florencji na stypendium językowe organizowane przez Włoski Instytut Kultury
w Warszawie. Pomysł bardzo fajny, do Instytutu zgłaszają się rozmaite szkoły
językowe z całych Włoch i by się wypromować pozwalają studentom Instytutu za
darmo uczestniczyć w kursie. Ja wybrałam Istituto il David przy Via Vecchietti, właśnie we
Florencji.
Mieszkałam
całkiem niedaleko – przy Via Sant’Antonino, tuż obok placu o znaczącej nazwie
Unita Italiana.
By rozmaitych „włoskości” nie było zbyt mało dodam, że
właścicielka mojego lokum miała na Imię Italia :).
Pierwszy dzień w
szkole był dla mnie zaskoczeniem. I to nie ze względu na tryb inny od tego,
który wiodłam w Polsce, ale na niecodzienny i niespodziewany dla mnie widok.
Zaraz po wejściu ujrzałam dziesiątki oczu skośnych, twarzy uśmiechniętych,
włosów czarnych i usłyszałam radośnie wypowiedziane (niemal chóralnie) zdanie:
„To Ty jesteś z Polski?” :)
To ja. A 95%
studentów szkoły - Japończycy. Po pierwszym wykładzie podszedł do mnie
Takayuka i powiedział, że to z nim będę mieszkać. I ciekawostka – japońskie
imiona męskie kończą się na „a”, natomiast żeńskie na „o” lub „e”. I od razu
jest inaczej niż u nas.
Japończycy mnie
zafascynowali, trochę już o nich pisałam i znam
kolejny punkt na mojej liście wymarzonych podróży.
Japończyków
wcale nie jest łatwo poznać. Są szalenie uprzejmi – to prawda, niezwykle
uczynni – to prawda, nadzwyczaj „prospołeczni” – to prawda, ale czy spokojni,
jak się kojarzą – pozornie, pogodzeni ze sobą - chyba też pozornie…
W Japonii jest pewna grupa zamożnych osób, które
spokojnie do trzydziestki uczą się i podróżują. I ja właśnie taką grupę
poznałam. I ich opinie poznałam. A są zaskakujące. Tak na przykład moi znajomi
Japończycy wielbią tzw. „zewnętrzność”, to znaczy wszystko co ładne i ogólnie
dobrze się prezentuje. Nie o to chodzi, że są próżni, po prostu swoje szanse
życiowe postrzegają przez pryzmat „jak wyglądasz i jakie sprawiasz wrażenie”.
I wiele w tym smutnej prawdy.
Opowiadali mi wielokrotnie o swojej sympatii dla Polaków i Chorwatów, mówili,
że Japończycy bardzo chętnie wyjeżdżają do Polski lub Chorwacji w poszukiwaniu
żony. Ale kto wyjeżdża? Piękni, smukli, bogaci, częściej „ci z północy”, którzy
mają u kobiet większe szanse. Gruby i niski szans nie ma. Próbowałam to
wyprostować, opowiadałam trochę o tym, co cenimy w ludziach i mężczyznach... Cisza zapadła, kilkanaście par
czarnych oczu wpatrzonych we mnie i buzie otwarte. Niemożliwe, mówili, w
Japonii to nie do pomyślenia.
Spokój
wewnętrzny. Próbowałam kilkakrotnie wyprowadzić z równowagi mojego
współlokatora – Takayukę. Wiem, że udało mi się, ale nigdy przenigdy tego nie
przyznał. Przyznała natomiast moja inna znajoma ze szkoły, twierdząc, że
Japończycy są bardzo nerwowi, niepewni siebie i często nie odnajdują się w
sytuacjach społecznych. Jednak nigdy tego nie okażą. Bo to źle wpływa
na to jak widzą ich inni. A widzieć muszą jako szczęśliwych, spokojnych i
uśmiechniętych.
Przykro było
tego słuchać, chociaż Europejczycy oczywiście takie problemy również mają. Ja
jednak miałam wrażenie, że Japończycy to naprawdę szczególny naród, że są
szczerze życzliwi i przejmują się losem innych ludzi. Trochę drąży ich brak
przyzwolenia na słabość.
Bądź co bądź to
właśnie moi japońscy znajomi przynieśli mi owoce gdy byłam chora, gotowali mi
kolacje, odwiedzali stając w progu, by nie naruszać mojej prywatności i
opowiadali o tym jak spędzili dzień. I to oni witali mnie najserdeczniej po
moim powrocie na zajęcia.
My nazywamy
Japończyków „społecznością gromadną”, zawsze razem. Ale wspólnie spędzane dni,
posiłki i powroty do domu są bardzo przyjemne. Przyjemne jest nawet wyjadanie
sobie makaronu z talerza i „przechodnie posiłki” :). W restauracji płacą
również po równo, nie liczą kto ile zjadł, ile wypił i ile reszty mu się
należy. To czas spędzony prawdziwie razem.
Japończycy są bardzo ciekawi świata i ludzi. Nieustannie o coś pytają. I
nieustannie się dziwią :).
Uwielbiam ich
bezgranicznie. Miło wspominam spędzone wspólnie chwile, wspólne kolacje,
wyjadanie sobie makaronu z talerza, picie polskiej wódki po japońsku :),
kolorowe zdjęcia Osaki i zostawiane w lodówce włosko – japońskie tiramisu
opatrzone karteczką „per Agata”. :).
Może i Wy macie
„swoich Japończyków"?
Ja również byłam na takim stypendium z Instytutu tylko nie z Warszawy, a z Krakowa i nie we Florencji, a w Bolonii.. Było to bardzo fajne doświadczenie i chętnie pojechałabym raz jeszcze :) U mnie nie było tylu Japończyków, ale poznałam miłą parę - młode japońskie małżeństwo żyjące w Bolonii i chodzące na kurs ;)
OdpowiedzUsuń:) W Bolonii też musiało być fajnie. Te kursy są dobrym pomysłem, można za naprawdę małe pieniądze wyjechać i sporo się nauczyć. Ja też chętnie pojechałabym raz jeszcze :) Wprawdzie musiałam się nieźle nachodzić, ale cierpliwość popłaca :)
OdpowiedzUsuńallora anche tu parli italiano ;)
OdpowiedzUsuńale w tym roku nie wiem dlaczego nie ma informacji na temat stypendiów i składania wniosków.. zrezygnowali z tego? Hmm
non parlo bene... purtroppo, ma cerco sempre!
OdpowiedzUsuńciekawe, teraz nie mam pojęcia czy jeszcze organizują, może mniej szkół włoskich przyznaje teraz darmowe lekcje? Bo Instytuty w Polsce nie ponoszą żadnych kosztów
no wiem, że Instytuty nie ponoszą kosztów.. przykre to troszkę, że nie ma w tym roku stypendiów bo to naprawdę wielka szansa i fajna przygoda dla wielu osób :)
OdpowiedzUsuńto prawda, ja bardzo miło wspominam wyjazd, poznałam fajnych ludzi i sporo się nauczyłam. Oby w przyszłości powrócili do pomysłu. Mój znajomy na takim stypendium znalazł pracę w Rzymie i został, więc naprawdę ludziom może się w życiu pozmieniać :)
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię do TAGowej zabawy :) http://olandia83.blogspot.com/2011/10/tag-tell-me-about-yourself.html Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńi u siebie i u Ciebie dziękuję przyjmuję :)
OdpowiedzUsuńZnów troszkę spamu ;) Chciałam zaprosić Cię na nową stronę mojego bloga www.olandia083.blogspot.com. Pozdrawiam!:)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) Przybędę chętnie
OdpowiedzUsuń