piątek, 18 marca 2011

Ja o równouprawnienie nie prosiłam


Istnieje teoria, że bez przypisanej roli społecznej człowiek się gubi. I tu się zgadzam. Istnieje również teoria, że bez przypisania kobietom roli kobiecej, a mężczyznom roli męskiej, człowiek się gubi. Ja zagubiona czuję się czasami i rzadko ma to związek z gotowaniem lub nie gotowaniem zupy. 

Podobno w krajach patriarchalnych panuje w rodzinach ład i porządek, mało tego, wszyscy są szczęśliwi. Kobieta gotuje, sprząta  i wychowuje dzieci (pomaga jej córka), mężczyzna pracuje i wraca do domu (a tu „pomaga” syn). I to daje bazę, każdy robi to co lubi, bo tak zdecydowała natura, a z naturą trudno polemizować. Zwolennicy teorii nigdy nie przyznają, że kobieta może chcieć z córką pooglądać mecz, a mężczyzna z synem ugotować kolację. Sprzeczne, prędzej czy później się pogubią. I stąd frustracje i stąd depresje i stąd nieład emocjonalny i próby poukładania sobie wszystkiego w głowie skazane na niepowodzenie. W naturalnej konsekwencji każdy inny układ rodzinny niż patriarchat nie sprawdzi się. Przeciwnicy teorii twierdzą, że patriarchat wprowadza niepotrzebnie archaiczne podziały i nie pozwala ani kobiecie ani mężczyźnie tak naprawdę uzyskać samospełnienia. 


Matriarchat istnieje w wielu społecznościach na świecie, na przykład w Minangkabau, czwartej co do wielkości grupie etniczną Indonezji, mało tego - elicie kraju. Albo Mosuo w Chinach Południowych. Matriarchat istnieje na kontynencie, co ciekawe, każdym poza Europą.
Ale cóż może matka? Matriarchat jest takim trochę negatywem patriarchatu. Dwie strony frontu - każda przerzucając się argumentami tworzy sytuację absurdalną. Bo jakie ma to znaczenie czy jestem za ojcem czy matką jako głową rodziny? Uogólnienie? Oczywiście płeć mózgu określa charakter relacji pod rządami jednej lub drugiej płci, ja jednak mam wrażenie, że gdyby w połowie rozgrywki ktoś się zamyślił i nie przeszedł na drugą stronę boiska, nadal zaciekle walczyłby ze swoją opozycją, tyle że inną. Ale kto by to zauważył?

To może po równo. Ramy mieć trzeba, grunt, żeby nie połamały nam żeber. Trochę się pogubiliśmy. I tak kobieta wyemancypowana dźwiga ciężary, bo równouprawnienie, wpada w drzwiach na męskie plecy, bo równouprawnienie, obiera pół marchewki i gotuje połowę zupy, bo równouprawnienie. A gdyby połączyć równouprawnienie z kulturą, miłym gestem, to naprawdę byłoby tak źle? Trzeba być tak do bólu logicznym i konsekwentnym? Nie można mieć tych samych praw i jednocześnie otworzyć kobiecie drzwi, żeby krew nie zabulgotała w żyłach równouprawnieniowcom? A jeśli tylko zostajesz przyłapana na serdecznym odbiorze takiego miłego gestu zaraz ktoś powie, że on(a) tak walczy, a ty tak zaprzepaszczasz. Zatem instynktownie odpowiadasz: ja o równouprawnienie nie prosiłam. Nie będę tłumaczyć. 


Dzięki za przeczytanie!  

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz